17 września 1939 roku
„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.
W wyniku I wojny światowej i kończącego ją traktatu wersalskiego Niemcy poniosły – przede wszystkim na wschodzie nie tylko dotkliwe straty terytorialne, znalazły się także w izolacji politycznej. Postanowienia traktatu wersalskiego również w znacznym stopniu zmniejszały możliwości obronne republiki weimarskiej i możliwości odbudowy jej potencjału militarnego. Przypomnijmy: Niemcy mogły utrzymywać jedynie około 100-tysieczną armię, jednak bez lotnictwa, broni pancernej, z symboliczną marynarką wojenną. Obowiązywał je także zakaz transferu uzbrojenia i materiałów wojennych. W podobnej izolacji na arenie międzynarodowej znalazła się Rosja Radziecka, która w 1918 roku po pokoju brzeskim z Niemcami nie dość, że została na upokarzających warunkach zmuszona do wycofania się z wojny, to jeszcze utraciła Białoruś i dużą cześć Ukrainy. Swoje zrobiło też przejęcie władzy przez bolszewików. Próbom odzyskania przez państwo bolszewickie dawnych zachodnich guberni państwa carskiego w 1920 roku skutecznie przeciwstawiła się Polska. Trudności Rosji Radzieckiej potęgował głęboki kryzys gospodarczy, który był następstwem zniszczeń po pierwszej wojnie światowej i wojnie domowej z lat 1918-1922.
Wobec ograniczeń gospodarczych, które narzucał Niemcom traktat wersalski, już na przełomie 1920/1921 roku w kręgach dowódczych Reichswery powstał plan nawiązania z Rosją Radziecką poufnych współpracy w sferze wojskowej. W tym celu też została utworzona Grupa specjalna „R” (tj. Russland), która miała koordynować w tej kwestii ewentualną kooperację. Z kolei bolszewicy świadomi, że współpraca z Niemcami przyniesie im korzyści nie tylko w sferze gospodarczej, a zwłaszcza w modernizacji własnych sił zbrojnych, ale także pozwoli im wyjść z izolacji politycznej, ochoczo zgodzili się na współpracę. W 1921 roku doszło do wymiany delegacji polityczno-gospodarczych. Dalszym krokiem było podpisanie 16 kwietnia 1922 roku w Rappallo niemiecko-radzieckiego traktatu o współpracy polityczno-gospodarczej, który przede wszystkim w sferze politycznej był sukcesem obu państw. Okazało się bowiem, że mocarstwa zachodnie zaniepokojone perspektywą zacieśnienia współpracy między tymi dwoma pariasami Europy stały się skłonne do umożliwienia Niemcom, a niebawem Rosji, wyjścia z izolacji.
Nie wpłynęło to jednak na przerwanie kontaktów niemiecko-radzieckich. W listopadzie 1922 roku rząd radziecki udzielił firmie „Junkers” koncesji na prowadzenie w podmoskiewskich Filach zakładu doświadczalnego i fabryki silników lotniczych i samolotów bojowych produkowanych na bazie aluminium. Umowa przewidywała również, że duża cześć produkcji będzie kupowana przez Rosję Radziecką po cenach preferencyjnych. Inżynierowie niemieccy mieli też szkolić Rosjan. Jednak szybko okazało się, że wbrew umowie maszyny produkowane w Filach nie osiągają założonych parametrów, zaś Niemcy, poza ogólnymi kwestiami technologii produkcji, nie są tacy skorzy do przekazywania swoim radzieckim kolegom wiedzy w zakresie technik konstrukcyjnych. Na przełomie lat 20 i 30, przede wszystkim w związku w kryzysem światowym, zakład został zamknięty.
O wiele lepiej wyglądała natomiast współpraca niemiecko-radziecka w zakresie szkolenia lotniczego i czołgowego. Zadanie to realizowały kierowane przez niemieckich oficerów ośrodki dydaktyczno-doświadczalne na terenie ZSRR. W latach 1925-1933 w Lipiecku funkcjonowała niemiecka szkoła lotnicza, którą ukończyło 220 niemieckich pilotów. Szkolenie czołgistów i próby z bronią pancerną odbywały się od 1927 roku na wydzierżawionym przez Niemców poligonie pod Kazaniem Wizytował go m.in. Heinz Guderian, jeden z najlepszych dowódców wojsk pancernych Wehrmachtu w czasie II wojny światowej. Prócz Niemców słuchaczami tej szkoły byli również oficerowie sowieccy. Reichswera na poligonach w ZSRR (w tzw. Tomce zlokalizowanej w Wolsku w guberni saratowskiej i Podosinkach pod Moskwą) prowadziła również próby z wykorzystaniem broni chemicznej. Niemiecko-sowiecka współpraca wojskowa została przerwana wraz z dojściem Hitlera do władzy w 1933 roku.
Ustępstwa mocarstw zachodnich wobec agresywnej polityki Hitlera, których apogeum był układ monachijski w 1938 roku spowodowały, że Stalin stał się nieufny wobec Zachodu. Właśnie na przełomie 1938/1939 roku uwidoczniła się, mimo różnic ideologicznych, zmiana w jego podejściu do III Rzeszy. Również Fuhrer zaczął dostrzegać korzyści jakie może mu przynieść alians z ZSRR. Wobec zmiany stanowiska Wielkiej Brytanii i Francji, które wobec kolejnych aneksji terytorialnych III Rzeszy – zajęcie Czech, protektorat niemiecki nad Słowacją, aneksja Kłajpedy, i roszczeń wobec Polski, stanowczo protestowały i były skłonne udzielić jej gwarancji bezpieczeństwa, Hitler również zaczął poszukiwać porozumienia ze Stalinem. Liczył, że wobec sojuszu niemiecko-sowieckiego mocarstwa zachodnie spuszczą z tonu i wobec Polski zachowają rezerwę, taka samą, jaką wykazały wobec Czechosłowacji w czasie konferencji monachijskiej. Dyktator sowiecki natomiast niemal do ostatniej chwili wykorzystywał pertraktacje z Wielką Brytanią i Francją, które namawiały go do sojuszu z przeciw III Rzeszy i ewentualnej pomocy Polsce oraz państwom bałtyckim, aby wymusić na Hitlerze jak najkorzystniejsze warunki. Rzecz jasna z obydwu stron była to cyniczna gra, która w głównej mierze zmierzała do izolacji Polski.
O niuansach polityki Hitlera w tym czasie wspomina w swoich wspomnieniach Nicolaus von Below jeden z jego adiutantów: „Tymczasem pewne znaki z Moskwy pozwalały wnosić, że Stalin również jest zainteresowany zmianą sowieckiej polityki wobec Niemiec. Minister spraw zagranicznych Litwinów, Żyd, który cieszył się u mocarstw zachodnich szczególnym poważaniem, został w maju 1939 zastąpiony przez Mołotowa. Na moje pytanie, jaki interes mógłby mieć Stalin w łączeniu się z nami, Hitler odpowiedział wskazaniem na trudności gospodarcze w Rosji i uwagą, że „ten szczwany lis Stalin” widzi szansę na wyeliminowanie w ten sposób tak niepewnego czynnika jak Polska. W naszym interesie leży porozumienie z Rosją, bo możemy w ten sposób izolować Polskę i jednocześnie odstraszyć Anglię. Jego głównym zadaniem będzie dalej unikanie wojny z Anglią. Niemcy także nie są uzbrojone do takiej walki, która przecież musiałaby być prowadzona na śmierć i życie. Hitler miał nadzieję, że po zawarciu niemiecko-rosyjskiego paktu będą mogły być znowu podjęte rozmowy z Polską, a Anglia wyłączona z gry”.
Między 12 a 23 sierpnia 1939 roku, kiedy w Moskwie toczyły się rozmowy sowiecko-angielsko-francuskie, a komisarz spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow mnożył niemożliwe do zrealizowania postulaty (m.in. wymuszenie przez rządy brytyjski i francuski na Polsce zgody na przemarsz wojsk sowieckich przez jej terytorium w razie ataku niemieckiego), toczyły się już poufne rozmowy sowiecko-niemieckie. Niemiecki minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop, wobec zbliżającej się daty rozpoczęcia napaści na Polskę, naciskał o jak najszybsze ich sfinalizowanie. 23 sierpnia, po trwających z przerwą niespełna 4 godziny pertraktacjach, doszło do podpisania układu o nieagresji oraz ściśle tajnego protokołu. Oto jego treść: „Z okazji podpisania Paktu o nieagresji między Niemcami i Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich, podpisani niżej przedstawiciele stron przedyskutowali w ściśle poufnych rozmowach kwestię rozgraniczenia ich sfer wpływów w Europie Wschodniej. Te rozmowy doprowadziły do następującego porozumienia:
- W razie przeobrażeń terytorialnych i politycznych w okręgach należących do państw bałtyckich (Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy) północna granica Litwy będzie linią dzielącą strefy wpływów Niemiec i ZSRR. W związku z tym obydwie strony uznały zainteresowanie Litwy rejonem Wilna.
- W razie przeobrażeń terytorialnych i politycznych w okręgach należących do Państwa Polskiego, sfery wpływów Niemiec i ZSRR zostaną rozgraniczone w przybliżeniu wzdłuż linii rzek Narew, Wisła, San. Kwestia tego, czy pożądane jest w interesie obu stron zachowanie niepodległości Państwa Polskiego oraz kwestia granic takiego państwa zostanie ostatecznie rozwiązana jedynie przez bieg przyszłych wydarzeń politycznych. W każdym wypadku obydwa Rządy rozwiążą sprawę w drodze przyjacielskiej zgody.
- Co dotyczy Europy Południowo-Wschodniej. Strona radziecka wskazała na swe zainteresowanie Besarabią. Strona niemiecka oświadczyła jasno, że całkowicie nie jest zainteresowana tymi terytoriami.
- Dany protokół strony uważają za ściśle tajny.
Moskwa, 23 sierpnia 1939 r. w imieniu Rządu Niemiec j. Ribbentrop, Pełnomocny przedstawiciel Rządu ZSRR W. Mołotow”.
Rzecz jasna była to bardziej deklaracja polityczna, bo w czasie narad dokładnie nie rozgraniczono owych stref wpływów: nastąpi to dopiero 28 września, kiedy III Rzesza i Niemcy podpiszą traktat o przyjaźni. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że kilka godzin później o postanowieniach paktu niemiecko-sowieckiego dowiedział się, za pośrednictwem dyplomaty niemieckiego Hansa Herwartha von Bittenfelda, pracownik ambasady USA w Moskwie Charles Bohlen, a odnośny raport amerykańskiego ambasadora w Moskwie Lawrence‘a A. Steinhardta w mig trafił do Waszyngtonu. Niestety Amerykanie tą wiedzą nie podzielili się z Polakami. Nie mniej interesujący jest też fakt, że o treści tajnego protokołu również wtedy dowiedzieli się Francuzi, którzy też nie poinformowali o tym polskiego sojusznika.
Tak czy owak kości zostały rzucone i biegu historii nie był w stanie zmienić nawet fakt, że 25 września Wielka Brytania i Francja potwierdziły sojusznicze zobowiązania wobec Polski.
Opracowaniem planu wkroczenia wojsk sowieckich do Polski zajęła się kilkuosobowa misja wojskowa pod kierownictwem attaché wojskowego komandarma II rangi M.A. Purkajewa, która przybyła do Berlina 2 września. Sowieckich wojskowych wspomagał nowy ambasador ZSRR w Niemczech Skwarcew. 3 września, wobec postępów Wehrmachtu, który przełamał wojska polskie w bitwie granicznej, Ribbentrop po raz pierwszy ponaglił Mołotowa, aby Armia Czerwona rozpoczęła działania przeciw Polsce. Do 14 września, kiedy sowiecki komisarz spraw zagranicznych zapewnił, że operacja rozpocznie się w ciągu najbliższych dni, niemiecki urzędnik jeszcze kilka razy zwracał się w tej sprawie do Moskwy.
W nocy z 16 na 17 września na Kreml został wezwany ambasador niemiecki Walter von Schulenburg, którego Stalin i Mołotow poinformowali, że o godzinie 6 rano wojska sowieckie przekroczą granicę polsko-sowiecką na całej długości od Płocka po Kamieniec Podolski (faktycznie uczynią to kilka godzin wcześniej). W tym celu poprosili dyplomatę, aby od tej pory lotnictwo niemieckie nie przekraczało linii Brześć-Lwów. Sowieccy politycy zobowiązali się, że siły lotnicze ZSRR będą dokonywały nalotów na wschód od tej linii. Przy okazji odczytali Schulenburgowi notę, którą miała być niebawem wręczona ambasadorowi RP Wacławowi Grzybowskiemu. Jak pamiętamy polski dyplomata wezwany w trybie pilnym o godzinie 3 w nocy 17 września do biura sekretarza stanu Potiomkina odmówił przyjęcia tego dokumentu, który zawierał pokrętną argumentację przyczyn sowieckiej operacji wojennej w Polsce. Jego tekst był szczytem cynizmu: „Państwo polskie i jego rząd przestały faktycznie istnieć i dlatego straciły ważność traktaty zawarte pomiędzy ZSRR a Polską. Rząd sowiecki nie może pozostawać obojętny na fakt, że zamieszkująca terytorium Polski ludność ukraińskiego i białoruskiego pochodzenia jest bezbronna i została pozostawiona swojemu losowi. Rząd sowiecki polecił wobec tych okoliczności wojskom Armii Czerwonej przekroczyć granicę i wziąć w opiekę życie i mienie ludności Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”. W takich okolicznościach rozpoczynał się IV rozbiór Polski.
Apla
Agresja sowiecka w świetle prawa międzynarodowego
ZSRR dokonując zbrojnej napaści na Polskę rażąco pogwałcił szereg obowiązujących go traktatów międzynarodowych: dwa dwustronne polsko-sowieckie oraz trzy wielostronne, których sygnatariuszami były m.in. Polska i ZSRR. Dwa bilateralne to: Traktat pokojowy zawarty w Rydze 18 marca 1921 roku, w którym Rosja (RFSRR) i Ukraina (UFSRR) zrzekły się wszelkich praw i pretensji do ziem, położonych na zachód od swoich granic (chodzi o określone granicami w artykule II Traktatu ziemie tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy), oraz Pakt o nieagresji zawarty w Moskwie 25 lipca 1932 roku, prolongowany 5 maja 1934 do 31 grudnia 1945 roku, w którym znamienny był art. 2: „W razie gdyby jedna z Umawiających się Stron została napadnięta przez państwo trzecie lub przez grupę państw trzecich, druga Umawiająca się Strona zobowiązuje się nie udzielać ani bezpośrednio, ani pośrednio, pomocy i poparcia państwu napadającemu przez cały czas trwania zatargu”. Wedle artykułu 3 nawet tajny protokół układu Ribbentrop-Mołotow był już złamaniem wspomnianego polsko-sowieckiego paktu o nieagresji: „Każda z Umawiających się Stron zobowiązuje się nie brać udziału w żadnych porozumieniach z punktu widzenia agresji jawnie dla drugiej Strony wrogich”.
Agresja sowiecka na Polskę była pogwałceniem następujących traktatów multilateralnych: Paktu Ligi Narodów z 26 czerwca 1919 (ZSRR został przyjęty do tej organizacji w 1934 roku), którego art. 10 głosił, że „Członkowie Ligi zobowiązują się szanować i utrzymywać przeciwko wszelkiej napaści zewnętrznej całość terytorialną i obecną niezależność polityczną wszystkich członków Ligi”; Paktu Brianda-Kellogga, podpisanego w Paryżu 27 sierpnia 1928 roku, który w stosunkach międzynarodowych stanowił wyrzeczenie się wojny jako narzędzia polityki narodowej; oraz Konwencji w sprawie określenia napaści, zawartej w Londynie 3 lipca 1933 roku przez ZSRR i sąsiadujące z nią państwa (oprócz Finlandii) w Europie i Azji: w art. II (punkt 2) państwo-agresor zostało zdefiniowane jako te, które dokona „najazdu przy pomocy swych sił zbrojnych na terytorium innego państwa, nawet bez wypowiedzenia wojny”.
Działania wojenne
Bić się czy nie bić
17 września, między 1 a 2 w nocy, a więc jeszcze przed próba wręczenia na Kremlu przez Mołotowa ambasadorowi Wacławowi Grzybowskiemu noty, w której władze sowieckie motywowały rozpoczęcie działań zbrojnych przeciw Polsce, jednostki sowieckiej straży granicznej i Armii Czerwonej wtargnęły w jej granice. Do operacji przeciw zachodniemu sąsiadowi zostały specjalnie utworzone dwa fronty – Białoruski i Ukraiński. Prócz ogólnej dyrektywy, która nakazywała błyskawiczne rozbicie wroga i osiągnięcie linii rzek Pisy, Narwi, Wisły i Sanu, obu ugrupowaniom przypadły również szczegółowe zadania. Celem dowodzonego przez komandarma II rangi Michaiła Kowalowa Frontu Białoruskiego (tworzyły go 3 armie – 3., 10., 11. i 4. – oraz Dzierżyńska Grupa Konno-Zmechanizowana i 23 samodzielny korpus strzelców, w składzie 9 dywizji strzelców, 6 dywizji kawalerii, 7 brygad czołgów, 1 brygady zmotoryzowanej i 6 pułków artylerii liczących w sumie około 200 tys. żołnierzy i dysponujących około 2800 czołgów i samochodów pancernych), który wziął na siebie ciężar działań na odcinku północnym i środkowym (Białoruś, Wileńszczyzna i część Polesia), było jak najszybsze zajęcie głównych centrów polityczno-gospodarczych regionu, a więc Wilna i Grodna, i uniemożliwienie wycofania się oddziałom przeciwnika na Litwę i Łotwę.
Znacznie ważniejsze zadanie przypadło Frontowi Ukraińskiemu pod komendą komandarma I rangi Siemiona Timoszenki. Ugrupowanie to, składające się również z trzech armii – 5., 6. i 12. – dysponowało jednak silniejszymi i liczniejszymi jednostkami zmotoryzowanymi (oprócz 9 dywizji strzelców, swego rodzaju żądło stanowiło 7 dywizji kawalerii, 8 brygad pancernych i 1 brygada zmotoryzowana, liczących w sumie 265 tys. żołnierzy i dysponujących około 2700 wozów bojowych). Jego zadaniem było nie tylko błyskawiczne zajęcie Lwowa, ale także uniemożliwienie ewakuacji do Rumunii skupionym na tzw. przedmościu rumuńskim oddziałom wojska polskiego oraz najwyższym dostojnikom władz Rzeczypospolitej.
Łącznie więc w pierwszym rzucie Stalin rzucił przeciwko Polsce ponad 460 tys. żołnierzy i około 5500 pancernych wozów bojowych, których wspierało około 1800 samolotów. W następnych dniach Sowieci włączyli do walki jeszcze liczniejsze wojska drugiego rzutu, co spowodowało, że w „kampanii wyzwoleńczej” na zachodniej Białorusi i Ukrainie w sumie wzięło udział około milion żołnierzy wspomaganych przez wojska ochrony pogranicza i NKWD.
Wobec takiej siły wojsko polskie i oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza nie wiele mogły przeciwstawić. Sytuację pogarszał fakt, że większość rezerw ludzkich, uzbrojenia i amunicji z garnizonów WP i KOP na wschodzie została rzucona do walki z Niemcami. Szacuje się, że 17 września we wschodnich województwach stacjonowało około 300 tys. żołnierzy WP i KOP (20 batalionów rozrzuconych wzdłuż 1400-kilometrowej granicy z ZSRR oraz 4 strzegące granicy z Litwą), z czego około 100 tys. mogło skutecznie podjąć walkę w wojskami sowieckimi. Niestety na wysokości zadania nie stanęło również naczelne dowództwo. Pierwsze informacje o ataku sowieckim, które dotarły do przebywającej w Kutach (Kołomyi) Kwatery Głównej 17 września o 6 rano, zaskoczyły marszałka Rydza-Śmigłego. Ponoć jego pierwszą reakcją było podjęcie walki. Jednak w miarę napływania kolejnych meldunków polski głównodowodzący zdał sobie sprawę, że wobec rozmiaru sowieckiej inwazji polski opór jest bezcelowy. (Ramka: informacje o przygotowaniach sowieckich na Polskę i przyczyny nie uznania przez rząd polski inwazji sowieckiej jako stanu wojny z ZSRR). Nie wykluczone też, że w tej prawie beznadziejnej sytuacji strategicznej uznał on, iż głównym zadaniem jest ocalenie jak największej ilości zdolnych do walki jednostek. O tym świadczyłby jego rozkaz, który wydał w godzinach wieczornych 17 września do wojsk walczących na wschodzie: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofywanie się na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadania Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier i Rumunii, Nacz[elny] Wódz”. Rzecz jasna rząd polski ostro zaprotestował przeciw agresji sowieckiej, co znalazło wyraz w jego komunikacie wystosowanym jeszcze tego dnia, oraz notach, które wręczyli polscy ambasadorowie rządom Francji i Anglii. Zabrakło w nich niestety stwierdzenia, że w wyniku napaści ZSRR polska znalazła się w stanie wojny z tym państwem. Taki charakter – choć w zawoalowanej formie – miały noty z 30 września, którą polscy ambasadorowie w imieniu rządu RP wręczyli rządom państw sojuszniczych: „W obliczu ciężkiego pogwałcenia świętych praw Państwa Polskiego i narodu polskiego, dokonanego przez umowę z dnia 28 września między Niemcami i Związkiem Socjalistycznych Republik Rad (mowa o sowiecko-niemieckim traktacie o przyjaźni i granicy – red.), dysponującymi ziemiami Rzeczypospolitej Polskiej na rzecz obydwu państw agresorów, zakładam w imieniu Rządu Polskiego najbardziej formalny i uroczysty protest przeciwko tej wyknutej zmowie między Berlinem i Moskwą, wyzutej ze wszystkich zobowiązań międzynarodowych i całej moralności ludzkiej. Polska nigdy nie uzna tego aktu przemocy i, wobec słuszności swej sprawy, nie przerwie walki aż do dnia, kiedy jej ziemie zostaną oswobodzone od okupantów i jej prawa legalne zostaną całkowicie restytuowane. Przez heroiczny opór swej armii, przez poświęcenie patriotyczne całej ludności, przejawiające się w bohaterskiej obronie swej stolicy Warszawy, Lwowa, Wilna, Gdyni, Modlina i tylu innych miast, naród polski jasno wykazał światu swą niezłomną wolę do życia wolnego i niepodległego. Opierając się na jednomyślnych sympatiach krajów, respektujących wolność i dobrą wiarę w stosunkach między narodami, i ufając w stałe poparcie, które gwarantują jej umowy przymierza, Polska będzie kontynuować walkę wszystkimi będącymi w jej rozporządzeniu środkami, wierząc w swą przyszłość i ostateczne zwycięstwo”.
Niestety wobec trudności z komunikacją pamiętny rozkaz Rydz-Śmigłego nie dotarł do wielu jednostek. Swoje robiła również dezorientacja wielu polskich dowódców, którzy nie wiedzieli jak traktować wkraczające do polski wojska sowieckie. Praktyką było, że oddziały sowieckie wkraczały do Polski z białymi flagami i hasłem: „przybywamy wam z pomocą, „na Giermanca”. Oczywiście sowieci szybko zrzucali maskę „sojuszników” i rozpoczynali aresztowania. Na pierwszy ogień szli żołnierze i oficerowie, następni w kolejce byli polscy urzędnicy i ludność cywilna. A to był dopiero początek tragedii.
Wilno, Grodno, Kodziowce
Słabe uzbrojenie trzech pułków KOP („Głębokie”, „Wilejka” i „Baranowicze”), wyposażonych jedynie w broń ręczną, maszynową, karabiny i granaty, które strzegły granicy na odcinku białoruskim spowodowało, że ich opór był krótkotrwały. Już w godzinach popołudniowych 18 września pierwsze jednostki Armii Czerwonej dotarły do przedmieść Wilna. Miasto, mimo skromnych zapasów amunicji, jednak przy wykorzystaniu umocnień tzw. Obszaru Warownego Wilno – miało możliwości stawiania oporu najeźdźcy, nawet przez kilka dni. W ramach Ośrodka Zapasowego 1 Dywizji Piechoty Legionów oraz Ośrodka Zapasowego Wileńskiej Brygady Kawalerii w Nowej Wilejce w Wilnie skoszarowanych było kilkanaście tysięcy żołnierzy, których mogły wspomóc trzy baony KOP, niedawno ściągnięte znad granicy litewskiej, oraz ochotnicy. Niestety zabrakło sprężystego i zdecydowanego dowództwa. Pełniący obowiązki dowódcy obrony płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn po konsultacji ze swoim bezpośrednim przełożonym gen. Józefem Olszyną-Wilczyńskim, dowódcą Okręgu Korpusu III w Grodnie, zdecydował o zaniechaniu obrony i wycofaniu oddziałów na Litwę.
Na wieść o tym przed Rejonową Komendą Uzupełnień doszło do przepychanek: z tłumu ochotników, którzy oczekiwali na wydanie broni, padały oskarżenia o zdradę. Były również wypadki samobójstw wśród oficerów. Mimo tego część podkomendnych Okulicza-Kozaryna, który o godzinie 19 opuścił Wilno, nie podporządkowała się jego rozkazowi i przywitała wroga ogniem. Były to jednak działania osłonowe, które umożliwiły wycofanie się z Wilna w stronę Litwy ostatnim oddziałom. Płk Kazimierz Rybicki, weteran wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920 roku, który wbrew Okuliczowi-Kozarynowi bezskutecznie starał się zorganizować obronę miasta, gorzko skonstatował tragiczny los Wilna: „Zmylone – oszukane miasto, świecznik polskiej kultury na północy został porzucony, wydany na łup moskiewskiej dziczy…”.
Walki w kilku punktach miasta trwały do wieczora następnego dnia. Zasługa w tym pozostałych w mieście grup żołnierzy i różnych oddziałów ochotników, składających się z młodzieży wileńskiej (studentów, gimnazjalistów i harcerzy).
Zupełnie inny przebieg miały wydarzenia w Grodnie. Mimo, że już 18 września opuścił miasto nominalny komendant obrony, wspomniany już gen. Olszyna-Wilczyński, to jednak pozostali w mieście dowódcy i urzędnicy nie opuścili rąk. Co prawda początkowo siły obrońców były nieliczne (piechota i lotnicy z Lidy, części Baonu KOP Troki i Baonu Obrony Narodowej Postawy z Półbrygady ON Dzisna oraz dwa zapasowe pułki kawalerii – 101 i 102 Pułki Ułanów), jednak dzięki energii wiceprezydenta Romana Sawickiego i kilku wyższych oficerów, m.in. mjr. Władysława Benedykta Serafina, komendanta Rejonowej Komisji Uzupłenień, i kpt. Piotra Siedleckiego, który przejął dowództwo obrony miasta, udało się zorganizować znaczące wzmocnienie w postaci oddziałów policji i młodzieży gimnazjów oraz szkół średnich. Warte podkreślenia, że podczas walk o Grodno, odmiennie niż w Wilnie, obrońcy na użyli na szeroką skalę butelek z benzyną – jakże prosta, a skuteczna broń przeciw czołgom i wozom bojowym. Dodać należy, że w nocy z 21 na 22 września obronę miasta wzmocniła Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk” gen. Wacława Przezdzieckiego, który przejął dowództwo obrony miasta od płk Siedleckiego. W międzyczasie doszło w mieście do krótkotrwałych walk z V kolumną w postaci miejscowych komunistów-dywersantów – w większości narodowości żydowskiej – którzy próbowali opanować centrum miasta. Do podobnych zajść doszło w pobliskim Skidlu. Jednak dzięki szybkiej reakcji oba bunty udało się stłumić.
Walki o miasto trwały od 20 do 22 września i mimo słabości sił obrońcom udało się zadać agresorowi ciężkie straty: Sowieci stracili ponad 200 zabitych i rannych oraz około 20 wozów bojowych. Po opanowaniu miasta w odwecie rozstrzelali blisko 300 obrońców. Większości oddziałów na czele z gen. Przezdzieckim udało się jednak wycofać na Litwę.
Niemniej chwalebnymi epizodami w walkach z wojskami sowieckimi na Białorusi były bitwy pod Kodziowcami i Szackiem.
Wieczorem 21 września 101 Pułk Ułanów pod dowództwem mjr. Stanisława Żukowskiego, po bezpiecznym wycofywaniu się z Grodna i przeprawieniu przez Niemien, zatrzymał się pod wsią Kodziowce, 7 km od Sopoćkiń. Tutaj został zaatakowany przez kolumnę sowieckich czołgów, które bez wsparcia piechoty – jak na defiladzie – przejechały przez osadę. Przygotowanymi przez ułanów pułapkami minowymi niewiele można było wskórać przeciw pancerzom czołgów. Decydujący bój rozpoczął się 22 września o 4 nad ranem. Po zatrzymaniu piechoty z dala od zabudowań Polacy wpuścili kilka sowieckich maszyn do wsi. W ruch poszły butelki z benzyną, a gry tych zabrakło lampy naftowe zebrane z domostw. Gdy i ta amunicja wyczerpała się nasi kawalerzyści chwycili się roboty „ręcznej”. Przykład dał kpr. Choroszucha, który wskoczył na wieżyczkę sowieckiego czołgu i jął kolbą własnego karabinu walić w lufę czołgowego cekaemu. Rozgrzaną do czerwoności w mig zgiął. O 8.30 walka dobiegła końca. Łącznie sowieci stracili 17 maszyn i kilkuset zabitych i rannych. Polskie straty były mniejsze, jednak w obliczu szczupłości sił również dotkliwe. Poległ m.in. dowódca Pułku mjr Żukowski. Zwycięstwo pod Kodziowcami pozwoliło Rezerwowej Brygadzie Kawalerii „Wołkowysk” gen. Wacława Przezdzieckiego bezpiecznie dotrzeć na Litwę.
W trzeciej dekadzie września na Wołyniu gen. Wilhelmowi Orlik-Rückemannowi udało się zebrać do kupy rozproszone Pułki KOP (Brygady Polesie, Sarny, mniejsze baony KOP), oraz jednostki policji państwowej, a także grupy osadników i żołnierzy, którzy stracili kontakt ze swoimi jednostkami. To sile zgrupowanie (około 7000-8000 ludzi), generał postanowił wyprowadzić z Wołynia za Bug, gdzie planował przyłączyć się do oddziałów Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Po drodze jednak musiał stawić czoło przeważającym siłom wroga. 28-29 września pod Szackiem, gdzie dzięki doskonałej pracy swoich artylerzystów i strzelców ckm, a także marnym umiejętnościom artyleryjskim wroga udało mu się najpierw rozbić większość jednostek sowieckiej 52 Dywizji Strzeleckiej, a następnie zająć tę miejscowość. Niestety po drugiej stronie Bugu szczęście odwróciło się od Grupy gen. Orlik-Rückemanna. Pod Wytycznem, w obliczu kolejnego starcia z oddziałami sowieckimi, które według zawartej 28 września umowy z Niemcami o rozgraniczeniu stref właśnie wycofywały się za linię Bugu, oraz wyczerpania żołnierzy i amunicji generał podjął decyzje o zakończeniu walki i rozproszeniu swoich oddziałów. Od generała Kleeberga i jego SGO „Polesie” dzieliło go tylko 50 km. Na szczęście większości jego żołnierzy udało się połączyć z tą jednostką i wziąć udział w bitwie przeciw Niemcom pod Kockiem.
Tarnopol, Lwów
Dyrektywa marszałka Rydza-Śmigłego z godzin popołudniowych 17 września o warunkowym stawianiu oporu Armii Czerwonej miała o wiele większe znaczenie na południu niż na północy. Tutaj z racji lepszej komunikacji jego rozkaz dotarł do znacznie większej ilości dowódców, a zawarty w nim nakaz o wycofywaniu się na Węgry lub do Rumunii był znacznie łatwiejszy do wykonania. Inna sprawa, że swoją dyrektywę Rydz-Śmigły wzmocnił odrębnymi rozkazami do dowódców poszczególnych związków taktycznych: jednym z nich był płk Stanisław Maczek, dowódca Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej. Doszło też – o czym warto wspomnieć – do nielicznych wypadków, kiedy lokalni dowódcy poszli jeszcze dalej i wręcz zakazywali walki w jakichkolwiek sytuacjach z wkraczającymi oddziałami sowieckimi. Niechlubnym przykładem gen. Mieczysław Smorawiński, dowódca Okręgu Korpusu nr II w Lublinie (17 września rezydujący w Łucku) oraz podeszli wiekiem, ale w 1939 roku przywróceni do służby płk. Jan Skorobohaty-Jakubowski i gen. bryg. Leon Bilewicz, którzy samowolnie przejęli dowództwo nad Legią Oficerską w Dubnie i zakazywali walki z Sowietami.
Dzięki temu wiele jednostek, które były w stanie skutecznie podjąć walkę ze wschodnim najeźdźcą, zostało bez walki ewakuowanych za granicę. Nie trzeba dodawać, że to i zaniechanie obrony na tzw. przedmościu rumuńskim nie zostało dobrze przyjęte przez dużą część korpusu oficerskiego.
Mimo to część wojsk stawiła opór. Jako pierwsze rzecz jasna Pułki KOP („Równe” i „Czortków”), które prócz sporadycznych walk z w oddziałami sowieckimi musiały w czasie odwrotu stawiać czoło bandom miejscowych Ukraińców, „podpalającym domostwa osadników i mordującym wszystkich, kto przyznawał się do polskiego pochodzenia”.
Niestety w Tarnopolu, w którym skupiły się znaczne siły wojskowe, i którymi można było dać odpór Sowietom, władze wojskowe (gen. Aleksander Narbut-Łuczyński) nie zorganizowały obrony. Na domiar złego, po ewakuacji wojska, prezydent miasta Stanisław Widawki już w południe 17 września wydał do mieszkańców niefortunny apel, aby powitać wkraczające wojska sowieckie. Nie uchroniło go to przed aresztowaniem przez okupantów. Zginął w Katyniu.
Oddziały wojska polskiego opuściły wiele miast nie podejmując prób ich obrony. Do takich sytuacji doszło m.in. w Pińsku, Włodzimierzu Wołyńskim, Równem i Stanisławowie. W wielu wypadkach głównym przeciwnikiem zmierzających w stronę granicy z Rumunią lub Węgrami kolumn wojskowych były uzbrojone grupy Ukraińców, którzy starali się jak mogli uprzykrzyć życie polskim żołnierzom. Np. w okolicach Kołomyi 19 września, gdzie grupa Ukraińców i Żydów przy wsparciu niewielkiego oddziału pancernego wojsk sowieckich rozbroiła kompanię Policji Państwowej i Straży Granicznej. Regułą natomiast było atakowanie polskich oddziałów wojskowych. W sytuacji wycofywania się regularnych oddziałów Wojska Polskiego walkę podejmowali miejscowi ochotnicy. Do takiego epizodu doszło m.in w Trembowli, gdzie wieczorem 17 września nauczyciel języka polskiego i historii w miejscowym gimnazjum, porucznik rezerwy artylerii Bronisław Komplikowicz, były legionista zebrał kilku uczniów i członków miejscowego Związku Strzeleckiego, którzy ostrzelali wkraczające do miasta wojska sowieckie. Walka nie trwała długo, a po złożeniu broni wszystkich wymordowano.
Pospieszne wycofanie się z kraju naczelnego dowództwa i rządu RP w wyniku fałszywych informacji o szybszym niż przewidywano tempie pochodu Sowietów pokazuje jaki chaos w polskich kręgach politycznych i wojskowych spowodowała agresja sowiecka. Najbardziej wymownym dowodem chociażby obrona Lwowa przed Niemcami i poddanie go Sowietom.
Lwów skutecznie odpierał ataki Wehrmachtu od 12 września. Co prawda 19 września Grupie gen. Kazimierza Sosnkowskiego nie udało się przedrzeć od zachodu do miasta, jednak tego samego dnia do miasta dotarły pociągi ewakuacyjne z Radomia, Dęblina i Starachowic z dużym transportem uzbrojenia i amunicji (m.in. 4 działa przeciwlotnicze 40 mm, 12 tys. karabinów i karabinków, 2 tys. cekaemów i 4 tys. erkaemów, 7 mln sztuk amunicji karabinowej, 100 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej i 50 tys. granatów ręcznych). Załogę Lwowa tworzyło 25 batalionów piechoty, która dysponowała około 80 działami i 16 armatami przeciwlotniczymi. Również morale obrońców – żołnierzy i ochotników – było wysokie. Dowodem inicjatywa gen. Mariana Januszajtisa, któremu w obliczu walk w mieście bez trudu udało się sformować z cywilów specjalne kompanie wyposażone w butelki z benzyną, tzw. „Benzyniarzy Lwowskich” – jak sam i ich nazwał pomysłowy generał. To i zapasy żywności, które oceniano na dwa do trzech miesięcy, oraz rezerwy paliwa, które szacowano na trzech do sześciu miesięcy, pozwalały przynajmniej na choćby kilkudniową obronę miasta. Podówczas Warszawa wciąż się broniła. W tej sytuacji obrona Lwowa przed Niemcami, a niebawem i Sowietami w sensie moralnym byłaby silną demonstracją przed światem, że Polacy nawet w obliczu dwóch najeźdźców nie zamierzają tanio sprzedać swojej skóry. Jednak dowództwo obrony Lwowa na czele z gen. Władysławem Langnerem doszło do przekonania, że dalszy opór nie ma sensu, a bombardowania doprowadzą do dużych strat wśród ludności cywilnej i zniszczenia miasta. Kalkulowano też, że do szturmu o miasto niechybnie włączą się również – ręka w rękę z Niemcami – Sowieci. Na marginesie – osławioną dyrektywę marszałka Rydza-Śmigłego z 17 września w pełnym brzmieniu znał tylko gen. Langner. Jednak jej część o stawianiu oporu Armii Czerwonej w wypadku gdyby przeszkadzała w wycofywaniu się jednostek polskich ku granicy zachował dla siebie. Postawa niezrozumiała tym bardziej, że 20 września w dowództwie 35 Dywizji Piechoty powstał plan wyjścia z miasta i przebijania się na Węgry, który wobec sprzeciwu Langnera nie został zrealizowany. Dodajmy, że szanse na to były duże, ponieważ wieczorem tego dnia Niemcy, którzy najwyraźniej już dogadali się z Sowietami o „odstąpieniu” im miasta, zaczęli wycofywać się na zachód, natomiast oddziały sowieckie jeszcze nie zdążyły zająć pozycji wokół Lwowa, a zwłaszcza przepraw na Dniestrze i Stryju.
Tak czy inaczej 19 września na wschód od miasta pojawiły się oddziały sowieckie, zaś w nocy z 20 na 21 ich wysunięta kolumna pancerna została odparta na Rogatce Łyczakowskiej we Lwowie. Kilkanaście godzin wcześniej dowództwo obrony odrzuciło niemieckie ultimatum o poddaniu miasta. W takiej sytuacji gen. Langner samodzielnie podjął decyzję o nawiązaniu rozmów kapitulacyjnych z dowództwem sowieckim. 22 września w podlwowskich Winnikach została zawarta z dowództwem sowieckim umowa kapitulacyjna. Wszystkim oficerom przysługiwało prawo swobody osobistej i nienaruszalności majątku ruchomego, a także możność udania się za granicę. Jednak szybko się okazało, że Sowieci nie zamierzają dotrzymać słowa. Prawie wszyscy oficerowie ze Lwowa zostali aresztowani i wywiezieni do obozów jenieckich w ZSRR. To był początek ich tragedii, której finałem był Katyń i Charków.
Kilka słów jeszcze o Grupie Kawalerii pod dowództwem gen. Władysława Andersa, która podobnie jak Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” musiała toczyć boje z dwoma agresorami. Jednostka ta w wyniku walk z niemiecką 28 Dywizją Piechoty 22-24 września pod Tomaszowem Lubelskim poniosła dotkliwe straty. Wprawdzie generał zdołał wypertraktować z wrogiem możliwość odejścia na południe, w kierunku granicy węgierskiej, jednak najgorsze było jeszcze przed nim. 27 września koło miejscowości Wola Sudkowska Grupa, a właściwie to co z niej zostało czyli Brygada Nowogródzka Kawalerii, nadziała się na cztery pułki kawalerii sowieckiej wspomagane przez 40 czołgów i piechotę. Anders świadom przewagi przeciwnika i ciężkiej sytuacji swoich oddziałów próbował, podobnie jak z Niemcami, pertraktować. Niestety Sowieci aresztowali parlamentariusza i ruszyli do ataku. W trakcie kilkugodzinnych walk, w których Polacy zadali wrogu dotkliwe straty (zniszczyli ok. 20 czołgów i samochodów pancernych), Brygada została rozbita, a w następnych dniach większość jej żołnierzy trafiła do niewoli. Jedynie nielicznym udało się przedrzeć na Węgry. Ranny Anders został złapany przez Ukraińców, którzy wydali go Sowietom.
Bilans roku 1939 na wschodzie był dla Polski tragiczny. W trakcie dwunastodniowych działań bojowych Armia Czerwona zajęła terytorium o łącznej powierzchni 190 tys. km/2, które zamieszkiwało 12 mln ludności. Szacuje się, że w walkach polsko-sowieckich po stronie polskiej zginęło 3-3,5 tys. wojskowych i cywilów, a około 20 tys. było rannych lub uznanych za zaginionych. Z niemiecko-sowieckich „kleszczy” udało się wydostać na Litwę i Łotwę około 18 tys. polskich wojskowych, zaś do Rumunii i na Węgry – ponad 70 tys. Do niewoli sowieckiej dostało się około 240-250 tys. żołnierzy WP, KOP i funkcjonariuszy Policji Państwowej, w tym około 10 tys. oficerów, którzy niemal w całości zostali wymordowani w Katyniu, Charkowie, Starobielsku, Ostaszkowie i Twerze.
Sowieci stracili prawdopodobnie 2,5-3 tys. zabitych i 6-7 tys. rannych. W wielu wypadkach owe straty były spowodowane słabym wyszkoleniem, brakiem doświadczenia i fatalnym dowodzeniem, co w połączeniu z przerażającym chaosem powodowało liczne straty niebojowe, a w co najmniej dwóch wypadkach doprowadziło do walk między własnymi jednostkami (Nowogródek i Tarnopol).
Wbrew temu co głosiła propaganda sowiecka, że celem Armii Czerwonej jest wyzwolenie ludności ukraińskiej i białoruskiej, chodziło o zadanie Wojsku Polskiemu druzgocącej klęski i zlikwidowanie państwa. Typowym sposobem miała być fizyczna eliminacja korpusu oficerskiego oraz elit polityczno-kulturalnych ludności polskiej na kresach. Choć egzekucje polskich jeńców oraz represje ludności polskiej na kresach rozpoczną się dopiero w 1940 roku już we wrześniu 1939 Sowieci dopuszczali się zbrodni. W Wilnie rozstrzelali 300 obrońców. To samo spotkało w rejonie Sopoćkiń gen. Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta, których bez sądu rozstrzelał patrol sowiecki. Masowe mordy bez sądu oficerów, podoficerów, policjantów, również cywilów – w Grodnie i okolicach (ok. 300 osób), w pobliżu Augustowa (30 policjantów), na Polesiu (150 oficerów) i wielu innych miejscowościach – świadczą, że Sowieci rozpoczęli planową eksterminację Polaków już we wrześniu 1939 roku.
Apla: Międzynarodowe implikacje Dyrektywy Rydza-Śmigłego czyli była wojna z Sowietami czy nie?
Wtargnięcie Armii Czerwonej na terytorium Polski zaskoczyło dowództwo polskie. Minister Józef Beck wspominał, że przez dłuższą część dnia „Marszałek wahał się, jakie ma wydać rozkazy wojsku co do walki z oddziałami sowieckimi”. Wojna na dwa fronty oznaczała ogromne straty i wyniszczenie żołnierza polskiego. Dlatego też podjęcie przez niego dopiero w godzinach popołudniowych 17 września decyzji o nie stawianiu oporu Armii Czerwonej, poza ewidentnymi wypadkami odpierania ataków lub prób rozbrojenia, było wynikiem z jednej strony sytuacji, której dowództwo polskie nie brało pod uwagę, z drugiej próbą zminimalizowania strat oddziałów Wojska Polskiego. W najgorszym wypadku polskim żołnierzom groziła niewola. Nikt przecież, nawet w najczarniejszych rachubach, nie zakładał, że dla wielu z nich może ona być równoznaczna zagładzie.
W Dyrektywie Naczelnego Wodza i orędziu Prezydenta RP do narodu polskiego zabrakło jednak oświadczenia o stanie wojny pomiędzy Rzeczpospolitą a Związkiem Sowieckim. Najprawdopodobniej powodem tego była obawa o stanowisko jakie musieliby zająć zachodni alianci Polski wobec sowieckiej agresji: traktaty sojusznicze z Francją i Wielką Brytanią dotyczyły wzajemnych zobowiązań w wypadku konfliktu zbrojnego z Niemcami. Niestety brak takiego oświadczenia ze strony władz polskich skutkował niejasnym statusem wojskowych polskich i ludności cywilnej, którzy zostali zagarnięci przez Armię Czerwoną na terytorium państwa polskiego. W niedalekiej przyszłości ten błąd miał przynieść opłakane skutki.
Życie codzienne
W czasie ataku na Polsce sowieckie dowództwo chciało ograniczyć do minimum straty swoich wojsk. Prócz odpowiednich wytycznych taktycznych – np. unikania bojów spotkaniowych na rzecz izolowania i oskrzydlania zgrupowań wroga lub wręcz omijania ich – bezproblemowemu zajęciu ziem Rzeczpospolitej przypadłych ZSRR w wyniku tajnego protokołu do paktu Ribbentop-Mołotow miało służyć zjednanie sobie zamieszkujących je mniejszości narodowych. Rzecz jasna chodziło o ludność białoruska i ukraińską, a także Żydów, których Sowieci traktowali jako dogodny element z pomocą którego można stworzyć doraźne struktury zdolne utrzymać porządek do czasu powstania silnej administracji opartej na „specjalistach” ściągniętych z ZSRR. W dyrektywach komisarza ludowego obrony ZSRR Klimenta Woroszyłowa i szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej Borysa Szaposznikowa dla Rad Wojennych Białoruskiego i Kijowskiego Specjalnych Okręgów Wojskowych o rozpoczęciu ofensywy przeciwko Polsce brzmiał wyraźny nakaz, aby lotnictwo unikało bombardowania nieosłoniętych miast i miasteczek, nie zajętych przez duże siły przeciwnika. Wojska sowieckie miały też oszczędzać pod względem aprowizacyjnych ludność miejscową (rzecz jasna zarządzenie to nie obejmowało ludności polskiej): „Zorganizować dla grup BOWO niezakłócone dostawy wszystkich rodzajów zaopatrzenia, nie dopuszczając do jakichkolwiek rekwizycji i samowolnego gromadzenia żywności i furażu w zajętych rejonach”. W praktyce bywało z tym różnie: jak wynika z relacji oficerów sowieckich aprowizacja, nie mówiąc już o zaopatrzeniu jednostek zmotoryzowanych w paliwo, działała fatalnie. Częste więc były wypadki, że wygłodzeni żołdacy najpierw szukali zaopatrzenia u ludności polskiej, z reguły kojarzonej z obszarnikami i „panami” lub „półpankami”, a gdy to zawodziło nie wahali się brutalnie grabić kogo popadnie. Bezproblemowemu zaopatrywaniu się przez czerwonoarmistów w prowiant miało służy również błyskawiczne wprowadzanie na opanowywanym terytorium wymienności rubla do złotego w stosunku 1:1. Warto dodać, że wszelkie transakcje w sowieckiej walucie na okupowanym terytorium Polski były dla czerwonoarmistów niezwykle korzystne.
Innym gestem Sowietów w stronę „wyzwalanych” Białorusinów i Ukraińców było przyzwolenie na rozprawę z ciemiężycielami klasowymi, co ni mniej ni więcej oznaczało grabież ludności polskiej, która w wielu wypadkach przeradzała się w czystkę etniczną. Hasła propagandy sowieckiej były najpierw wbijane do głów czerwonoarmistom na wiecach tuż przed rozpoczęciem agresji. Jedna z takich odezw brzmiała: „Drodzy towarzysze nastał groźny czas rozliczenia się z polską szlachtą. Partia i rząd wzywają was do boju. Podamy bratnią dłoń pomocy narodom Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Wypełnimy święty dług wobec ojczyzny”. Natomiast na terytorium Polski sowieccy politrucy, w czasie wieców lub w ulotkach rozrzucanych z samolotów, już wprost agitowali miejscowych cywilów lub szeregowych żołnierzy Wojska Polskiego do dezercji, rabunków i mordów: „Obracajcie swą broń przeciw obszarników i kapitalistów”, albo „bijcie oficerów i generałów”. Jak widać ulotki rozpowszechniane po polsku były pisane fatalną polszczyzną. Bardziej przerażająco brzmiały te po ukraińsku i białorusku. Jedna z nich, podpisana przez dowódcę frontu ukraińskiego Siemiona Timoszenkę, to swego rodzaju instruktaż przeprowadzania rzezi: „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij odwiecznych swoich wrogów – polskich panów, którzy przekształcili twój kraj w bezprawną kolonię, którzy ciebie polonizowali, w błocie zdeptali twoją kulturę i zamienili ciebie i twoje dzieci w bydło, w niewolników”. Nawiasem mówiąc jej retoryka łudząco przypomina tę z odezwy Bohdana Chmielnickiego do ludu ukraińskiego z początku powstania w 1648 roku. Niewykluczone też, że w głowie Timoszenki, który z pochodzenia był Ukraińcem, mógł się narodzić pomysł stania się nie tylko „Nowym Chmielnickim”, ale nawet przyćmienia jego dokonań wodza kozackiego.
Prócz ziejących nienawiścią ulotek Sowieci masowo kolportowali karykatury i plakaty, na których w mało wyszukany sposób zohydzali państwo polskie i wszystko co z nim związane. Typowym ich motywem był czerwonoarmista przebijający szablą-szpilką polskiego generała-insekta lub dźgający bagnetem polskiego orła, któremu spada z głowy generalska czapka.
Z pomocą tak agresywnej propagandy Sowietom udało się skutecznie zmobilizować miejscowych Białorusinów i Ukraińców do rozprawy z Polakami, z którymi współdziała z reguły skomunizowana biedota żydowska. Co prawda żołnierze Wojska Polskiego, pochodzenia białoruskiego i ukraińskiego, a bywało też żydowskiego, nie tylko nie podnosili broni przeciw swoim oficerom i podoficerom, ramię w ramię bijąc się najpierw z Niemcami, a później stawiając czoła sowieckiej agresji, jednak zupełnie inaczej było już z ludnością cywilną. Na terenach województw wileńskiego, białostockiego i brzeskiego, które zamieszkiwał duży odsetek Białorusinów i Żydów, doszło do kilku buntów przeciw organom państwa polskiego. Do takich incydentów doszło zwłaszcza w Grodnie i pobliskich miejscowościach oraz w Skidlu. W Grodnie kilka godzin przed pojawieniem się wojsk sowieckich doszło do walk w centrum miasta (plac Batorego), gdzie grupki Żydów (cześć z nich pod pozorem walki w Sowietami wyłudziła broń z miejscowych koszar) próbowały przejąć kontrolę nad strategicznym rejonem przez który przebiegały drogi w kierunku Wilna i Lidy. Dzięki energii gen. bryg. Wacława Przezdzieckiego udało się szybko spacyfikować działania V kolumny zarówno w Grodnie, w jego okolicach oraz w Skidlu, gdzie skomunizowanym Żydom na kilka godzin udało się przejąć kontrole nad miastem.
Już na przełomie września i października gorliwie wykonywali oni dla Sowietów zadania milicji ludowej, tropiąc w okolicy młodzież i harcerzy, którzy brali udział w obronie Grodna: „sowiecka władza zaczęła poszukiwać w naszej gminie „polskich dobrowolców”. Ale na szczęście u nas nikogo nie aresztowali, bo ludność w naszej gminie była czysto polska, byli to wszystko rzymsko-katolicy i chociaż wtedy dużo starszych ludzi na co dzień mówiło po białorusku (nazywali to mową „po prostu”), ale czuli się Polakami. Ludzie u nas sobie sprzyjali i nie było żadnych donosów do sowieciarzy. A te poszukiwania ochotników, to muszę tu otwarcie powiedzieć, że robili to grodzieńscy Żydzi. W pierwszych miesiącach Sowieci dali całkowitą władzę miejscowym Żydom. I tak przychodzili Żydzi do nas do wsi jako milicja czy wręcz NKWD, i tak mówili do nas młodych: „Ty chodził bić się za Panów, ja ciebie, job twoju mać, dam twoja Polska” – wspominał jeden z owych „dobrowolców”.
Regułą było tworzenie przez okupanta różnego szczebla rad i komitetów, których zadaniem było nie tylko zarządzanie miejscowościami, ale przeprowadzenie przygotowań do wyborów, które miały poprzedzić wcielenie Zachodniej Białorusi w skład Socjalistycznej Republiki Białorusi i ZSRR. Ich reprezentatywność pod względem narodowościowym – według sowieckiej pragmatyki – wyglądała tak, że do sowieckiego przedstawiciela-przewodniczącego (najczęściej ściągniętego z głębi ZSRR) przydzielano miejscowych przedstawicieli – z reguły Białorusina i Żyda.
Szybko też rozpoczęły się prześladowania inteligencji polskiej. Aresztowano m.in. Wacława Myślickiego, dyrektora Gimnazjum Prywatnego im. H. Sienkiewicza i Konstantego Terlikowskiego, posła na Sejm oraz niemal całą miejscową palestrę prawników. Represje spowodowały, że Polacy zagrożeni aresztowaniami masowo uciekali pod okupację niemiecką.
Symbolicznym aktem wymazania polskości z Grodna było demonstracyjne publiczne spalenie przez Sowietów dziesiątków tysięcy polskich książek na placu Wołowicza na początku 1940 roku.
Jak pamiętamy w Wilnie również doszło do krótkotrwałych walk do których aktywnie włączyła się młodzież gimnazjalna, studenci i harcerze. Wprawdzie nie doszło do działań V kolumny, jednak szybko po wkroczeniu wojsk sowieckich Ludność miasta, poza skomunizowaną żydowską biedotą, która samorzutnie utworzyła oddziały milicji, powściągliwie przyjęła okupantów. Tłumy na ulicę nie wyległy, a tu i ówdzie grupki wilnian raczej z ciekawością przyglądały się czerwonoarmistom. W ciągu kilku dni w mieście zabrakło podstawowych produktów żywnościowych. Powodem tego był napływ do miasta nie tylko wojskowych, ale również urzędników sowieckich z rodzinami, którzy korzystając z możliwości dokonywania zakupów w rublach ogołocili sklepy spożywcze i nie tylko. Wynikiem tego była drożyzna i pustki na półkach.
Sowieci błyskawicznie rozpoczęli też przejmowanie polskich urzędów i zakładów produkcyjnych oraz inwigilację środowiska polskiej inteligencji. Korzystali przy tym z pomocy Żydów oraz Polaków o lewicowych poglądach, którzy celowo bądź nieświadomie informowali okupanta o charakterze i wpływach poszczególnych środowisk zawodowych oraz nastrojach ludności. Innym sposobem Sowietów na wyłowienie „burżuazyjno-kapitalistycznego” elementu były akcje rejestracji uchodźców, oficerów i absolwentów Uniwersytetu Stefan Batorego oraz Państwowej Szkoły Technicznej im. J. Piłsudskiego. Każdemu zgłaszającemu się Sowieci gwarantowali możliwość powrotu do poprzednich miejsc zamieszkania (uchodźcom) lub prawo zamieszkania i pracy w Wilnie (oficerowie i studenci). W przypadku wojskowych i studentów z reguły kończyło się to więzieniem i deportacją w głąb ZSRR. Na szczęście większość z nich poczuła pismo nosem i trzymała się z dala od sowieckiego urzędu rejestracji. Niestety w czasie pierwszej okupacji Wilna (ZSRR na mocy umowy przekazał miasto Litwie w końcu października 1939 roku) Sowieci wywieźli z miasta około 230 osób z inteligencji, z reguły Polaków. Przed odjazdem okupant zdążył też zdemontować i przetransportować do ZSRR kilka miejscowych zakładów i fabryk, m.in. prywatną fabrykę radiową ELEKTRIT, która przed wojną była głównym dostawcą odbiorników radiowych na rynek polski, oraz ogołocili miasto z węgla i innych materiałów pędnych, a także żywności.
Jeśli chodzi o ataki na cywilów i żołnierzy o wiele tragiczniejszy przebieg miały wydarzenia na Wołyniu oraz województwach tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim. Tam Ukraińcy (często na spółkę z Żydami i czerwonoarmistami) w okrutny sposób rozprawiali się z polskimi osadnikami i jeńcami. Nie brakło także ataków na kolumny wojska, wycofujące się w stronę granicy z Węgrami i Rumunią. Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku tylko na Wołyniu bandy ukraińskie zamordowały około 1400 Polaków.
Już w nocy z 17 na 18 września cała okolica Podhajec płonęła w łunach pożarów. Zresztą i w innych miejscowościach sytuacja wyglądała podobnie. Jeden ze świadków tak opisał grozę wydarzeń, które rozgrywały się już w pierwszych dniach sowieckiej agresji: „Zanim pojawiła się milicja bolszewicka, Ukraińcy rozbijali polskie posterunki policji państwowej oraz napadali na żołnierzy powracających z frontu do domu, mordując Bogu Ducha winnego żołnierza polskiego, w dodatku bezbronnego. Dziesiątki pomordowanych żołnierzy polskich wyrzucały potem nurty Horynia i Styru. W majątkach ziemskich były liczne wypadki mordowania ludności polskiej, a niemowlęta nasadzano na widły i przyczepiali kartki, „że to polskie orlęta”, a następnie wbijali je w kupy obornika, aby przez wiele dni straszyły ludność polską”.
We Lwowie i innych miastach regionu szybko rozpoczęły się represje. Tu, tak jak w Wilnie, Sowieci próbując wyłowić element niebezpieczny chwytali się różnych sposobów: represjami, stymulowaniem donosicielstwa oraz różnego rodzaju na pozór przyjaznymi gestami. W odpowiedzi Polacy szybko zaczęli tworzyć struktury konspiracyjne. We Lwowie, już na przełomie września i października, organizowała się Służba Zwycięstwu Polski, przemianowana w listopadzie w Związek Walki Zbrojnej. Na czele lwowskiego ZWZ stanął Michał Karaszewicz-Tokarzewski, notabene dowódca i twórca rozwiązanej SZP. ZWZ podporządkowały się konspiracje lokalne, m.in. działające we Włodzimierzu Wołyńskim „Pogotowie Harcerek” – organizacja, która pomagała ukrywającym się polskim oficerom, rannym, uciekinierom oraz ludziom starszym i dzieciom – oraz Tajna Organizacja Harcerska ZWZ („Młody Las”), która obejmowała swoim zasięgiem Tarnopol i okolice. Niestety, wobec terroru i wzmożonej inwigilacji okupanta, działalność konspiracyjna w Małopolsce Wschodniej była bardzo niebezpieczna. W 1940 roku NKWD udało się rozpracować lwowski ZWZ, co skończyło się dla Karaszewicza-Tokarzewskiego wpadką i aresztowaniem. Podobnie zakończyła się działalność „Młodego Lasu”.
W grudniu 1939 roku na Kremlu podjęto przygotowania do deportacji części ludności polskiej zamieszkującej przyłączone do ZSRR „zachodnie okręgi”. Na pierwszy ogień mieli pójść osadnicy wojskowi i służba leśna, którzy na początku lat 20-tych otrzymali na Wołyniu ziemię w ramach akcji osadnictwa wojskowego. Ostatecznie w wyniku trzech akcji deportacyjnych przeprowadzonych w pierwszej połowie 1940 roku na północ ZSRR, Ural, Syberię i do Kazachstanu Sowieci wywieźli około 275 tysięcy Polaków. Jednak zanim do tego doszło 27 października 1939 roku Zgromadzenia Ludowe Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, wyłonione w drodze „wyborów”, podjęły uchwałę o inkorporacji swoich ziem do ZSRR. Rada Najwyższa zatwierdziła ją, co oznaczało, że wszyscy mieszkańcy nowo przyłączonych obszarów otrzymali obywatelstwo sowieckie.
Apla:
„We Lwowie jesienią 1939 roku w nowo otwartym teatrze wystawiono sztukę Aleksandra Korniejczuka pt. „Bohdan Chmielnicki”. Finał tego przedstawienia był wstrząsający. Po ostatnim zwycięstwie bohatera sztuki nad wojskami polskimi wnoszą na scenę oryginalne sztandary armii polskiej walczącej w obronie Lwowa z najazdem hitlerowskim, zagarnięte przez armię czerwoną. Rozścielają je na deskach sceny teatru. Stąpa po nich Chmielnicki, staje na środku sceny i wygłasza płomienną mowę. Jej ostatnie słowa brzmiały: „Wsiech Lachiw wyżeniem za Wisłu, a kak tam nie budietie małczać i tam was najdiom” (wszystkich Lachów wypędzimy za Wisłę, a jak nie będziecie milczeć i tam was znajdziemy). Nastąpiła eksplozja oklasków czerwonoarmiejców, którymi była wypełniona sala teatru”. (fragment wspomnień Franciszka Wilka, działacza PSL, wieloletniego członka Rady Narodowej na emigracji)
Apla
„Ukraińcy w swojej przeważającej większości życzyli sobie Sowietów. Budowali bramy triumfalne. Witali ich kwiatami. Wierzyli, że armia sowiecka przynosi im wyzwolenie narodowe i społeczne. Okazywali powszechną radość z polskiej klęski. Wielu Żydów z miejsca związało się z władzą sowiecką i współpracowało z tą władzą. Występowali jawnie jako wrogowie Polaków. Wkrótce okazało się, że bolszewicy wcale nie przybyli, aby „oswobodzić” Ukraińców i Białorusinów od polskich panów, a chodziło im o zyski terytorialne. Wojska sowieckie przeszły za Bug. Od początku października zaczęli się cofać, a cofając się zabierali ze sobą, co tylko zdążyli i mogli (bydło, konie, żywność, nawet szaty kościelne i rośliny ozdobne, np. palmy), a wraz z dobrami materialnymi sympatyków, miejscowych komunistów, członków przez siebie utworzonych komitetów, milicji, także sporo Żydów obawiających się represji ze strony Niemców. Komisarze sowieccy nakłaniali ludność ukraińską do „rozkułaczania” panów polskich. To było początkiem rabunku, który później stał się czymś naturalnym, zwykłym dla Ukraińców. Bolszewicy z miejsca dali wszystkim do zrozumienia, co to jest sowieckie prawo i kto tu rządzi, kto decyduje o ludzkim życiu i śmierci. NKWD przystąpiło do unicestwiania istniejącego układu i niszczeniu warstw, posiadających pozycję polityczną, społeczną, gospodarczą. Polaków traktowano jako wrogów, podlegających zniszczeniu. W więzieniach znalazło się wielu ziemian, urzędników, policjantów, wojskowych, sędziów, uciekinierów z centralnej Polski i w ogóle aktywnych patriotów, którzy by mogli stawić opór przy wprowadzaniu systemu sowieckiego. Po „wyborach” 22 października 1939 roku i wcieleniu, 1-2 listopada 1939 roku, dekretami Rady Najwyższej ZSRR, do Związku Radzieckiego, Polacy byli traktowani jako obywatele sowieccy. Sądzono ich jako kontrrewolucjonistów za udział w pracach w okresie II Rzeczypospolitej. Musieli służyć w Armii Czerwonej, uczestniczyć w nie kończących się „proagitkach”, szkoleniach. Ośmieszano państwo polskie i jego historię, dostojników. Religię ośmieszano na zebraniach i lekcjach, zabierano krzyże ze szkół, świetlic, instytucji. Przez donosicielstwo i szpiegowaniem kontrolowano całe życie, każdego mieszkańca. Specjalne względy władze sowieckie okazywały Żydom. Propaganda sowiecka na każdym kroku obrażała uczucia Polaków”. (fragment relacji Władysława Siemaszki, ówczesnego pracownika urzędu gminnego w Werbie, powiat Włodzimierz Wołyński)